Dom na obrzeżach miasta, z dala od większości miejskich zabudować, sklepów, samochodów, wiecznego hałasu, a w końcu i ludzi miało wiele zalet. Było cicho i spokojnie jak na wsi, a zarazem wszędzie blisko, do tego ładna okolica, bez sąsiadów, których może i trochę brakowało, ale za to nie miał kto dokuczać rodzinie żyjącym w owym domu, nikomu nic nie przeszkadzało. A mieszkała tam rodzina mała, trzyosobowa. Matka, ojciec i ich córka, nastolatka, nie gotowa jeszcze dokładnie na zbadanie świata i poznanie ludzi głębiej. Nie było wokół nich żadnego szumu, prawie nikt ich nie odwiedzał, bo nie było takiej potrzeby. Zwyczajna rodzina. W której niestety pewnej nocy pojawiła się tragedia.
A była to piękna, gwieździsta, spokojna jak oni noc, taka jak zawsze. Księżyc świecił swoim srebrnym światłem na świat, miasto zaś oświetlane było neonami. Na każdym rogu, przy niemal każdym publicznym budynku świeciło się różowe, niebieskie, żółte lub zielone, neonowe światło. I nikogo to nie dziwiło. Nikogo nie dziwiło także światło, które widać było z pewnej odległości, małe, czerwono-złote, jakby ognia, ale nie zwykłego ogniska, bo byłoby za małe. Ludzie się jednak tym nie przejmowali. Przecież to była codzienność.
A jednak nie było tego, czego wszyscy się spodziewali. Dom na obrzeżu miasta bowiem płonął żywym ogniem, i znów, jak zawsze, nikt nie zwracał na niego uwagi, ani też na rodzinę, próbującą wydostać się z płomieni. Wejście było pochłonięte przez żar, tak samo jak większość okien na parterze. Duszący dym rozchodził się po całym mieszkaniu, sprawiając, że jego mieszkańcy walczyli o każdą odrobinę czystego powietrza, które mogło nie wystarczyć na długo. Gdyby zaś mieli wyskoczyć, niechybnie połamaliby kości, i także nie mogliby się ruszyć. I wciąż nie było pomocy.
Szczęście, jak gdyby sprowadzone prosto z nieba, przyniosła, najbardziej niespodziewana osoba, pokazująca wtedy, że ludzie mogą mówić, jak bardzo chcą pomóc innym, ale to tylko słowa. Czyny zwykle nie są niczym zaświadczone, niczym, ale nie są świadomi, że mowa nie wystarczy, aby dopiąć dobra.
Chłopak, młody, niedorosły jeszcze, choć już nie takie dziecko, widząc pożogę, nie tracił ani chwili i rzucił wprost, aby tylko zdołać ocalić dotkniętych nieszczęściem, niemal ręką śmierci, ludzi. Przez drzwi nie mógł wejść, zaczął więc wspinać się na piętro. Było ciężko, ale w końcu dał radę. Nie był słaby. W środku zobaczył osoby, niemal uduszone dymem, a przy nich rozchodzący się dookoła ogień, który dostał się już tutaj, i byłby ich strawił, gdyby nie jego interwencja. Zabrał oba ciała, najpierw jedno, potem drugie pozostałe, schodząc i wchodząc. Ostatnim razem usłyszał jeszcze cichy, łkający głos, wołający, a właściwie szepczący o pomoc. Ujrzał jeszcze jedną postać wydostającą się z dymu. Czołgała się, nie chodziła, a rozczochrane włosy całkowicie niemal przykryły jej osmoloną twarz. Była dziewczyną.
"Uratuj mnie!" - wydostało się z jej ust.
Obiecał, że to zrobi, ale musi poczekać. Kiedy opuścił na ziemię kolejne nie przytomne ciało, wdrapał się jeszcze raz na piętro. Ogień rozszedł się już po praktycznie całym pomieszczeniu. Dziewczyna, przyciśnięta do okna, czekała na ratunek. Czuła to piekielne gorące, nie chciała się poddać. Ale to było silniejsze od niej. Zemdlała. Płomień dostał się na jej ciało. I wtedy wkroczył chłopak. Nie mógł oddychać, a w czarnej mgle ciężko mu było cokolwiek zobaczyć. Nie mógł dostrzec dziewczyny. Obawiał się, że wszystko poszło na nic. I wtem natrafił na jej ciało, na jej już prawie płonące ciało. Ostatkami sił podniósł ją, i wiedząc, że nie da rady zejść, stanął w oknie, kiedy już wszystko było właściwie spalone. I nagle poczuł uścisk. Mocne objęcia w okolicach jego siły, przez delikatne ramiona młodej kobiety najpierw zaskoczyły go, a potem napełniły nową energię. Dzięki temu miał świadomość, że musi jeszcze kogoś uratować, że nie może się teraz poddać. Teraz, kiedy doszedł już tak daleko. Ogień dostał się do tylnej części jego koszuli parząc plecy. Wiedział, że nie da rady zejść, ale da radę wyskoczyć. Niewiele więc myśląc, stanął na parapecie, poganiany przez pożar, i zeskoczył prosto na ziemię. Nie wiedział, co było dalej. Zemdlał. Zobaczył ciemność. Nie wiedział, co się dzieje.
Tymczasem dziewczyna, która wcześniej tak łapczywie się do niego przytuliła, odzyskała już pełną świadomość, i przypomniała sobie, co się stało. Chciała iść do chłopaka, przebywającego w tym samym szpitalu, pragnęła go zobaczyć, dotknąć, podziękować za pomoc, objąć, lub nawet... pocałować. Ale lekarze powiedzieli jej, że jest jeszcze za słaba, że musi leżeć. A ona z niecierpliwością czekała na dzień, w którym będzie mogła go zobaczyć. Wyobrażała sobie nocami tę chwilę. Ona podejdzie do jego łóżka, i rzuci się mu na szyję z podziękowaniem na ustach, a on uśmiechnie się do niej, i powie, że to nic takiego, choć byłaby to nie prawda. Tak bardzo pragnęła by tak się stało.
I kiedy w końcu mogła już prawidłowo funkcjonować, i wiedziała, że może go odwiedzić, jeden z lekarzy powiedział jej smutną nowinę. Nie mogła uwierzyć w jego słowa. Zapierała się, że to nie prawda, ale to właśnie była prawda. Zmarł. Miał za wielkie obrażenia, i choć zaciekle walczył o czyjeś życia, swojego nie umiał uratować. A to się stało dzisiejszego ranka, jego serca przestało bić.
Dziewczynie, myślącej wciąż, że sobie z niej okrutnie żartują, dostała pozwolenie, na ostatnie ujrzenie chłopca, który uratował jej życie. I zobaczyła go, i wiedziała już, że to nie kłamstwo, żaden dowcip. On naprawdę nie żył. Leżał martwy, bez oddechu, blady i zimny, z zamkniętymi oczami, jakby spał, chociaż na jego ustach nie było smutku, a z pewnego punktu widzenia można było nawet stwierdzić, że się uśmiechał. Dziewczyna rozpłakała się tuż nad jego twarzą, a jej łzy kapały na jego martwe policzki.To już koniec. Dotknęła dłonią jego zimnej twarzy. Nie było w niej życia. A kiedy kazano jej wyjść, jeszcze raz popatrzyła na niego, na swojego bohatera, i żałowała, że to on, nie ona zginęła.
:]
OdpowiedzUsuń